Hej hej! Dawno nic na blogu się nie działo, nie będę się tu tłumaczyć dlaczego mnie nie było, jakie to ja mam teraz ambitne plany na bloga, bla bla bla. Jestem. Nie ważne na jak długo, nie ważne jaki był powód tego, że bloga nie pisałam, ważne za to jest to, że chciałabym się z wami podzielić relacją z wyjazdu do Gdyni. A więc nie przedłużając...jeżeli chcecie poczytać o tym gdzie byliśmy i co robiliśmy, to zapraszam :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
PIĄTEK 20 LIPCA, po 4 godzinach snu (nerwy), o 4:30 zapakowani jak na miesiąc całą trójką, czyli ja, Max i P wyjechaliśmy z domu zmierzając nad morze, a konkretnie do Gdyni zahaczając o kilka innych ciekawych miejsc. Droga była długa, i w pewnym momencie męcząca, gdy staliśmy godzinę w korku. Moje obawy odnośnie tak długiej dla Maxa podróży okazały się bezpodstawne, ponieważ pies 3/4 drogi przespał. Po drodze zajechaliśmy do Elbląga, gdzie pospacerowaliśmy po starym rynku, a około 13 byliśmy już w Gdyni. Nasz psiolubny nocleg tj.AJ Kwatery Prywatne okazał się strzałem w dziesiątkę. W mieszkaniu byliśmy sami i jedynie na dole byli właściciele domu, także rewelacja, właścicielka przywitała Maxa wielkim smaczkiem, a nas herbatą i krówkami :) Rozpakowaliśmy się, trochę odpoczęliśmy i wieczorem wybraliśmy się na spacer w poszukiwaniu jakiejś plaży, na której nie ma zakazu dla psów. Dosłownie dwa kroki obok nas zaczynał się rezerwat Kępa Redłowska, przez który idąc dochodziło się do plaży, dzikiej plaży na której wieczorem było dosyć mało ludzi, po której spacerowały psy i co najważniejsze nie było to kąpielisko (brak ratowników). Spacerowaliśmy po plaży dosyć długo, weszliśmy zamoczyć nogi w morzu i Maxowi od razu się spodobało, a w końcu przełamałam swój strach, zaufałam psu i spuściłam go ze smyczy...
To była świetna decyzja, Max biegał po plaży, nie zwracał uwagi na innych ludzi, niektórych wąchał innych olewał, wchodził do morza, widać było,że wszystko mu się tam podobało, jedynie przy psach wolałam go przytrzymać, bo nigdy nie wie się jaki pies jest po drugiej stronie, mój nie zaatakuje, ale ten drugi może, po prostu szanujmy siebie nawzajem i nie pozwalajmy psom witać się z każdym. Ja do tego tak podchodziłam, a Max mnie słuchał. Wróciliśmy z plaży zachwyceni widokami, morzem i zachowaniem Maxa, ale też zmęczeni po całym dniu i po podróży. Dosyć szybko poszliśmy spać.
SOBOTA 21 LIPCA
Po porannym spacerku na siku (Max dał pospać do 8 <3), zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy do Parku Kolibki, aby kibicować pieskom i ich opiekunom w zawodach. Temperatura była dość wysoka, dobrze, że przed wyjazdem kupiłam Maxowi chustę chłodzącą która może nie była tak świetna jak kamizelka, ale również dobrze spełniła swoją funkcję. Obejrzeliśmy freestyle i poszliśmy szukać plaży, Psiej Plaży, do której dotarliśmy szybciej niż się wydawało. Rozłożyliśmy koc i poszliśmy do morza. Max był jeszcze szczęśliwszy niż w piątek, pływał jak oszalały, biegał bawił się, był taki zadowolony! W pewnym momencie oddaliliśmy się dosyć spory kawałek od brzegu, a Max cały czas płynął za nami i jak to nad morzem niby jesteśmy daleko od brzegu a wody po kolana ;D Po pływaniu leżeliśmy plackiem i tutaj również pies się dostosował, jednak musiał leżeć z nami na kocu, bo na piachu to leżą torby, a nie pies (tak jakby ktoś pytał :D) po plaży poszliśmy jeszcze na chwilę kibicować, zrobiliśmy rundkę po stoiskach, wrzuciliśmy kilka groszy na bezdomne pieski i pojechaliśmy dalej....do Centrum Gdyni zobaczyć wielkie statki i trochę pochodzić. Dla Maxa nie było to już tak ciekawe, tym bardziej, że temperatura dawała się we znaki, ale nie robił nam problemów tylko dzielnie tuptał za nami. Było tak tragicznie gorąco, słońce strasznie grzało, a dotarliśmy tam w sumie grubo po 16, natomiast Max był bardzo dzielny, także byłam i jestem z niego bardzo dumna. Po intensywnym dniu, bardzo zmęczeni wróciliśmy do kwatery, jedyne na co mieliśmy siłę to spacer z Maxem na siku przed snem, a i wtedy spotkały nas przygody, ponieważ spacerując przy lesie najpierw usłyszeliśmy dziki niebezpiecznie blisko, dały o sobie znać tak głośno, że Max aż odskoczył od krzaków, natomiast później przed dobrych kilka minut zaczepiał nas mały nieznośny piesek, na którego Max starał się nie zwracać uwagi, jednak ten nie dawał za wygraną. W takich sytuacjach właśnie przydałaby się adresówka z numerem właściciela... Takimi przygodami skończył się drugi dzień naszego wyjazdu.
NIEDZIELA 22 LIPCA
Max stukał nosem w moją rękę już od 6 rano, po kilku minutach zwątpił w to, że wstanę i położył się na szalone 30 min,po których poszedł obudzić P, i zaczął popiskiwać, nie było już opcji poleżeć dłużej, bo przecież szkoda pieska (wcale nie chciało mu się nic pilnego po prostu już się wyspał i nudziło mu się samemu gdy spaliśmy ), tak więc ledwo widząc na oczy wzięłam w rękę klucz, smycz i pognałam z psem w krzaczory, no cóż piesek chciał po prostu zobaczyć czy od 23 dziki nie narobiły szkód na naszym osiedlu. NIE NAROBIŁY, więc wróciliśmy do domu, spać to już się nie opłacało, ale 30 min. drzemki czemu nie. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie możemy długo leżakować, bo chcemy jeszcze trochę pozwiedzać przed wyjazdem. Więc po śniadaniu poszliśmy na naszą ukochaną plażę, żeby napatrzeć się na ten cudowny widok i jeszcze trochę powdychać jodu. Pogoda znowu była piękna...na plażę, ale już na zwiedzanie było trochę za ciepło, no cóż. Nie poddajemy się! Jedziemy do Gdańska! Wymeldowaliśmy się, spakowaliśmy nasze walizki, z którymi spokojnie moglibyśmy zostać jeszcze tydzień i wyruszyliśmy na Gdańską Starówkę. Byłam tam 3 lata temu, a tak na prawdę nic się nie zmieniło oprócz tego, że są jakieś remonty. Było pięknie, z resztą tak samo jak w porcie w Gdyni. Mogłabym tam chodzić i chodzić, niestety czas nas gonił, a słońce prażyło, wiec pospacerowaliśmy, zjedliśmy obiad i wyruszyliśmy w daleką drogę do domu, oczywiście nie obyło się, bez niespodzianek, bo gdy szliśmy na parking do samochodu mieliśmy okazję posłuchać wrzasków starszej pani i popatrzeć jak okłada kijem samochód, który zablokował przejście....nie zazdroszczę właścicielowi... Wyruszyliśmy z Gdańska kilka minut po 16, a w domu byliśmy jakoś po 23. Max oczywiście większość czasu spał.
Wyjazd był cudowny, dzięki temu w jakim byliśmy miejscu zmieniłam zdanie co do naszego morza, Kępa Redłowska to coś cudownego, plaża jest piękna i nie zatłoczona, a wieczorem jest tam totalnie pusto. Max zachowywał się rewelacyjnie, utwierdził mnie w przekonaniu, że jest psem, któremu mogę zaufać, i który dostosuje się do sytuacji w której się znajdzie w danej chwili. Mało kto by się spodziewał, że taki wiejski burek jak Max tak cudownie poradzi sobie w każdej sytuacji 500km od domu, wśród zatłoczonego miasta, w małej kwaterze, bez Ramba i Azy u boku. Jest psem, którego mogę zabrać wszędzie i na którego mogę liczyć, w domu , a w zasadzie na naszym polu zachowywał się nie za ciekawie w stosunku do ludzi idących w oddali, każdego musiał obszczekać. Na plaży wcale na nich nie reagował, nie zaczepiał, po prostu zachowywał się jakby był psem bezproblemowym. I co ciekawe po powrocie do domu również jego reakcja na obcych blisko jego terenu zmieniła się diametralnie. Byliśmy nad morzem z psem pierwszy raz, ale nie ostatni, mam nadzieję, że za rok wrócimy tam na dłużej!